Jak opisać panikę – o scenie z „Zawiszy Czarnego” Jakuba Ćwieka.

K: Porozmawiajmy sobie o zamieszaniu, o panice, o tym jak opisać działania wielu – motywowanych strachem i napędzanych instynktem samozachowawczym – ludzi na raz. Podyskutujmy o realizmie takich scen i ich fabularnym uzasadnieniu na przykładzie, który wyszedł spod pióra jednego z najpopularniejszych przedstawicieli polskiej fantastyki: Jakuba Ćwieka.

A: Scena, którą będziemy omawiać, znajduje się zaraz w pierwszym rozdziale książki “Zawisza Czarny”. Ujmując w kilku zdaniach sytuację na chwilę przed zdarzeniem: nasz tytułowy bohater znajduje się w pociągu relacji Wrocław – Białystok, ze stacją pośrednią (i docelową zarówno dla Zawiszy, jak i jego świeżo poznanych towarzyszy podróży – Gosi i jej syna Pawła) w Warszawie. Pociąg wjeżdza na stację, więc pasażerowie wychodzą na korytarz i formują kolejki do najbliższych wyjść. Na peronie czekają podróżni z bagażami, odprowadzający ich bliscy oraz ludzie czekający na wysiadających.

K: Pociąg hamuje, a może już się zatrzymał (nie jest to doprecyzowane). Gosia podejmuje jeszcze próbę pogawędki z naszym Zawiszą:

– Gdzie się zatrzymasz… e, Zawiszo? – zapytała Gosia.
– Mam rezerwację w takim jednym hotelu niedaleko Wisły – odparł. – Spałem tam już kiedyś. Jest tanio i wieczorem można pospacerować. A co?

I wtedy:

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo gdzieś na peronie rozległ się huk, a niemal natychmiast po nim – piski i wrzaski.
Zawisza zareagował instynktownie. Pchnął Gośkę i Pawełka na siedzenia, przykucnął i szeroko rozłożył ręce, tak że niemal ukrył ich za tarczą swych szerokich pleców. Jednocześnie zaczął czujnie obserwować przez szybę zamieszanie na peronie. Ludzie potykali się o innych ludzi, biegnąc lub próbując biec w różnych kierunkach. Podróżne torby jednych zaczepiały się o ciągnięte na kółkach walizki drugich. Ci, co już wsiedli, wracali, by sprawdzić, czy z bliskimi na peronie wszystko jest w porządku. U szczytu schodów tłum gapiów wyglądał na peron, blokując uciekającym wjazd na górę.

A: Nie wiemy, co właściwie się dzieje, lecz pojedynczy huk i wrzaski są wystarczające, by ludzie rozbiegli się we wszystkie strony. Chociaż… czemu właściwie we wszystkie strony? Czy nie powinni biec w przeciwną stronę niż ta, z której doszedł ich huk?

K: Albo tam, gdzie biegnie większość (czyli zapewne także w przeciwną stronę, niż źródło hałasu). W miarę realistycznie wypadają według mnie ciekawscy u szczytu schodów ruchomych.

A: Jak ludzie wsiadający zaczęli wracać, skoro nasi bohaterowie chcieli wysiąść, a jeszcze tego nie zrobili? Z reguły najpierw pasażerowie wychodzą, by kolejni mogli wejść. Można założyć, że widzi to sam narrator gdzieś w innym wagonie, ale takie przechodzenie między różnymi punktami widzenia tylko po to, by napisać jedno zdanie – i to w ogóle zbyteczne – nie ma sensu. Co więcej, nie kupuję, że „ludzie potykali się o innych ludzi”.

K: Autorowi zapewne chodziło o to, że ludzie na siebie wpadali. A jeżeli nie, jeśli faktycznie ktoś upadł, to taki opis nie oddaje dramatyzmu sytuacji – wszak ludzie tratujący innych w rozpaczliwej próbie ucieczki to jeden z najbardziej przerażających motywów i koszmarów agorafobów. Inna sprawa, że sam huk, szczególnie na dość otwartej przestrzeni (ludzie są ograniczeni przez stojący pociąg, ale mogą się z drugiej strony przedostać przez tory na inne perony) nie uzasadniałby aż tak ekstremalnej wersji paniki.

A: Cała scena wygląda jak punktowe wypisanie tego, co się dzieje, bez jakichkolwiek nawiązań między sobą, bez emocji. Już dużo lepiej wypadłoby, gdyby Zawisza skupił uwagę na jednej osobie stojącej na peronie, która – przykładowo – zasłania uszy, rusza w jedną stronę po to, by za chwilę jednak zawrócić, zastanawiając się przez moment, czy ciągnąć za sobą walizkę, czy nie, gdy widzi przed sobą tłoczący się na schodach tłum. Strach i dezorientacja z perspektywy jednej osoby, a nie beznamiętny raport.

K: Reakcje ludzi na peronie wypadają więc słabo – ani nie są realistyczne, ani nie wzbudzają emocji. Autor nie zapomina jednak o współpasażerach Zawiszy, którzy niezwłocznie przechodzą do komentowania sytuacji:

– Jezusmariaterroryści – jęknął ktoś w korytarzowej kolejce. – Pierdoleni ciapaci wszystkich nas tu wysadzą.
Ktoś inny napomknął go dyskretnie, że nie powinien tak mówić, bo to bezpodstawne oczernianie i przecież nie wiadomo, kto za tym stoi. Ktoś zaraz zauważył, że to właśnie przez takie lewactwo mamy teraz w Europie to, co mamy. Czwarty głos kazał się zamknąć poprzednim, a piąty zaczął się głośno modlić.

A: Wydaje mi się, że teraz każdy artysta albo musi zwrócić uwagę na polskie (rzekomo) uczulenie na Europę Zachodnią, albo właśnie ją skrytykować. Bez względu na to, jaki to ma sens w obecnej sytuacji. Serio po wybuchu bomby, ludzie zaczęliby jojczeć na lewactwo?

K: W internecie – TAK! O ile faktycznie byłby to atak islamskich terrorystów. Na miejscu, chwile po głośnym huku – trudno mi w to uwierzyć. Gdyby Ćwiek uwzględnił wcześniej jakąś scenę, w której pasażerowie omawialiby atak w innym kraju Europy, na tyle bliski czasowo, by opisana w rozdziale sytuacja nasunęła natychmiastowe skojarzenie, to może by mnie ta scena przekonała. Duże “może”. Ludzie raczej nie wdają się w dyskusje światopoglądowe w chwili bezpośredniego (lub postrzeganego jako takie) zagrożenia.

A: Na co nam więc w ogóle ta scena?

K: Cel wydaje mi się ten sam, jak w przypadku każdej (a jest ich na przestrzeni książki wieeele) sceny, w której postacie (w szczególności epizodyczne) nie tylko zauważają kolor skóry Zawiszy i mają opinię na jej temat, ale też niezwłocznie i bez żenady swoje zdanie artykułują. Niemal każdy Polak w tej historii najwyraźniej mieści się w widełkach: ignorant – rasista. Oczywiście w kontraście do bohaterów pozytywnych, ale to już wątek do rozwinięcia w dyskusji o książce jako takiej.

Zawisza zaryzykował odwrócenie głowy. Dostrzegł, że dziewczyna w bluzie Nirvany kucnęła i zasłoniła uszy łokciami. Gruby facet za nią również spróbował, ale kolana dość szybko uświadomiły mu, że nie ma takiego aktu terroru, który zmusiłby je teraz do zgięcia. Odpuścił więc i dał tylko Zawiszy dyskretny znak, że fajnie by było, gdyby ten zasłonił go znajdującą się w przedziale kotarką.
– Panie Zawisza, czy to bomba? – zapytał cicho Pawełek.

A: Nie rozumiem, skąd w ogóle u Ćwieka ten podział: peron panikuje, pasażerowie w pociągu – nie. Skąd w ogóle pewność, że ta rzekoma bomba nie wybuchła w środku? Cóż, na pewno mielibyśmy potężny wstrząs, który poczuliby wszyscy, ale gdyby to była prawdziwa bomba na zewnątrz, to czy fala uderzeniowa nie dotknęłaby również składów? OK – zależy od jej siły, ale dalej, czy ktoś chciałby zostać w pociągu, jeśli wokół jest panika? I jeszcze na dodatek rozprawiać o lewactwie.

A teraz test: spróbujcie zasłonić uszy łokciami. Powodzenia.

– Raczej petarda – odparł.
Jednak na wszelki wypadek wciąż trwał w tej samej niewygodnej pozycji, osłaniając dwójkę współpasażerów. Widział już, jak na peronie zjawiają się policjanci i strażnicy kolei, jak rozglądają się uważnie, kogoś szukają. Żaden z mundurowych nie zachowywał się jak przy ataku terrorystycznym, nie było też dymu, krzyków bólu czy widocznych zniszczeń. Tylko panika i ludzie kłócący się na ruchomych schodach, niezdecydowani, czy w chwili zagrożenia życia można stratować komuś walizkę, czy nie, i czy są wyjątki od reguły, że lewa strona schodów powinna być wolna od staczy.

K: To, że autor nie sprzedał paniki to jedno. Ale gdyby ją sprzedał, to właśnie jednym zdaniem sprowadziłby całą opisaną sytuację do absurdu. Albo ludzie uciekają na złamanie karku, albo się wdają w głupie kłótnie i jeszcze durniejsze rozważania o etykiecie związanej z używaniem ruchomych schodów. Jasne, można opisywać jak powyżej, ale gdy się tworzy parodie, a tu “setting” miał być chyba poważny.

A: Pamiętacie, jak w przypadku Zimy narzekałyśmy na to, że autorzy nam wyjaśniają, co się NIE wydarzyło oraz jak rzeczy NIE wyglądały. Najwyraźniej nie jest to problem wyłącznie debiutantów, bo Ćwiek pisze, że „żaden z mundurowych nie zachowywał się jak przy ataku terrorystycznym”. To znaczy jak? Nic nam to nie mówi. Możemy się domyślać, a nie o to chodzi w opisach.

K: W sumie nie wiadomo jak polscy mundurowi zachowywaliby się przy ataku terrorystycznym – ufam, że nie kręciliby się w kółko po peronie z uniesionymi rękami, krzycząc jak potępieńcy, tylko wpierw spróbowaliby ocenić zagrożenie, nie wzbudzając przy tym bezsensownej paniki.

Zawisza wyprostował się w końcu, przeciągnął i pomógł wstać Gosi.
– No to teraz, skoro znamy się bliżej – zauważył – nie będziesz chyba miała nic przeciwko, bym odprowadził was do taksówki.

A: Creepy.

Kobieta w pierwszym odruchu upewniła się, że Pawełkowi nic nie jest, następnie zaczesała włosy za ucho i obciągnęła bluzkę.
– Co to było? – zapytała. – Faktycznie petarda?
Zawisza wskazał brodą na okno, za którym grupa funkcjonariuszy prowadziła czwórkę dzieciaków w barwach narodowych. Trzech z nich szło, jakby mieli już nieźle w czubie. Czwarty, wspierany przez strażnika ochrony kolei, ledwie się przemieszczał. Zgięty wpół dociskał do brzucha lewą rękę owiniętą w szalik. Biały pas materiału coraz bardziej różowiał.
– Chyba urwało mu palce – zauważył z powagą Pawełek.

K: I mamy rozwiązanie zagadki – kilku idiotów z petardami. Nic się nie stało, to już jest koniec, możemy iść, tak?

A: Nie, bo za chwilę dostaniemy kolejny opis tego wydarzenia, lecz z innej perspektywy.

K: No tak, bo fałszywy atak terrorystyczny ma przecież uzasadnić pewne nieporozumienie. No dobra, zerknijmy na ten opis. Mamy Świtonia, nacjonalistę przebranego za hipstera, członka narodowego podziemia podczas tajnej misji. Owa misja polega na przekazaniu teczki zawierającej Bardzo Ważne Materiały w odpowiednie ręce – właściciel których jest Świtoniowi opisany pobieżnie jako “jeden z naszych, ale taki mocno nietypowy, więc rozpoznasz go bez trudu”. Mimo to nasz dzielny patriota nie wątpi, że misję wypełni, gdyż:

Cóż mogłoby go teraz powstrzymać?
Odpowiedź na to w zasadzie retoryczne pytanie nadeszła niemal natychmiast z głośnym hukiem, który odbił się echem od filarów, ścian i sufitu, a zaraz potem wrzaskami, krzykami i ogólnym harmidrem.
Świtoń się nie bał. Rzecz jasna, przez głowę przemknęła mu myśl, że to może być atak terrorystyczny, ale nawet wtedy zamiast się przestraszyć zaczął rozważać, co powinien teraz zrobić. Najpierw przyszło mu na myśl, żeby wyrzucić ten cholerny kubek z resztką słodkiej latte, tak by nie umrzeć z nim w ręku. Następnie, co oczywiste, zabezpieczyć, ukryć teczkę. Tylko gdzie?
Rozejrzał się uważnie i trochę nerwowo, a potem skarcił się w myślach, że przecież wygląda to podejrzanie. Dlatego przestał, zamarł, a potem powoli ugiął kolana, by przyjąć pozycję przestraszonego lewaka z rękami nad głową. Tak ich zawsze widział oczyma wyobraźni, z takich się naigrywał i takim właśnie przyszło mu teraz zostać. Życie szpiega jest trudne, pomyślał, ale czego się nie robi dla sprawy.

A: To by było na tyle. Nie ma ludzi przewracających się o siebie i porzuconych walizek. Właściwie jest całkiem spokojnie i aż dziw, że znajdujemy się w tej samej lokalizacji.

K: Właśnie. Skoro Zawisza zza okna widział pokraczne, ale jednak zamieszanie, to Świtoniowi – znajdującym się w centrum paniki – powinno się przynajmniej podnieść ciśnienie.

A: Byłoby zabawniej, gdyby ktoś panikując, wylał Świtoniowi tę kawkę na sweter.

Gdy kilka minut później policjanci ujęli sprawców zamieszania i odprowadzili ich na górę – czterech kibiców z szalikami reprezentacji, jeden z nich był ranny, wszyscy czterej bez cienia wątpliwości pijani – jakaś dziewczyna prostująca się właśnie obok Świtonia wydęła brzydko usta.
– Patrioci – prychnęła pogardliwie.
– Gówno tam – żachnął się Świtoń – zwyczajna hołota, pewnie przebrane lewaki, co godła i flagi nie szanują.
Dziewczyna, pomarańczowowłosa hostessa rozdająca ludziom na peronie próbki afrykańskiej kawy Usawa (fair trade), posłała mu zaskoczone spojrzenie i ukradkiem przyjrzała się jego ubiorowi, który nijak nie pasował do jego słów.
– Przepraszam, co powiedziałeś?
– Prawaki – poprawił się Świtoń i uśmiechnął niepewnie. – Strony mi się mylą, mam tak od przedszkola.

K: Tu akurat całkiem, całkiem. Mamy jakiś wykład poglądów bohatera, podany w zabawnej formie. Tylko skąd się tam nagle wzięła hostessa rozdająca kawę, sekundy po rzekomej panice?

A: Może w ogóle gdyby była to jedyna scena opisująca całe to zamieszanie, nie byłoby tak źle. To znaczy: może tak to poniekąd powinno wyglądać? Bez tratujących się ludzi biegnących we wszystkie strony. W każdym razie mamy dwie perspektywy tego samego wydarzenia i to tak różne, że nie wiadomo, której wierzyć.

K: To nie jest zły zabieg, jeżeli różnice są w tym, jak bohaterowie interpretują sytuację (np. jeden myśli, że to atak terrorystyczny, drugi że niepotrzebna panika wywołana wybuchem petardy), ale w powyższych opisach nie zgadzają się wydarzenia. No, albo mamy biegających we wszystkie strony, rozpychających się ludzi, albo hostessa rozdaje kawę na peronie – nie ma, że to i to, panie Autor!

Kończy się na tym, że Zawisza odziany w komplecik godny najzagorzalszego fana polskiej reprezentacji wysiada w pociągu – Świtoń widząc czarnoskórego w biało-czerwonych barwach uznaje, że pasuje do przekazanego mu opisu i rusza w jego kierunku. Koniec sceny i opisu tego niedorzecznego wydarzenia, uff.

A: Nie tak szybko. Zostaje nam jeszcze perspektywa Ordona. Here we go:

Ordon nie przestraszył się huku. Nawet trochę się go spodziewał od chwili, gdy pociąg wyłonił się z mrocznego tunelu i wjechał na oświetlony bladym światłem peron, a on zobaczył grupkę słaniających się od alkoholu kibiców, z których jeden zachowywał się wyjątkowo podejrzanie i ewidentnie chował coś w rękach.
Petarda. W sumie i tak dobrze, że nie raca, bo wtedy byłby dym, a z dymem i większe zamieszanie, bo to przecież dworzec, podejrzenie zamachu bombowego, ewakuacja. Pewnie i tak zaraz jakąś wdrożą, bo ludzie, usłyszawszy huk, zaczęli panikować. Tym się właśnie kończy zabieranie obowiązkowej służby wojskowej – ludzie nie odróżniają huku petardy od wybuchu bomby.

K: Oczywiście okazuje się, że Ordon jest owym “nietypowym naszym”, na którego czekał Świtoń. Zdaje się, że nasz atak-nie atak miał uzasadnić pomyłkę poczynioną przez kuriera i uzasadnić przyszłe wydarzenia – czyli krótko mówiąc Zawisza miał w rezultacie wylądować z teczką. Ale właściwie czemu Ordon – który najbardziej nonszalancko podchodzi do sytuacji i od razu wie, że żadnego ataku nie było – wysiada z pociągu po Zawiszy? Nie ma powodu, dla którego miałby tkwić w wagonie, skoro wie, że żadnego zagrożenia nie ma. Skoro już autor chciał opóźnić wysiadkę Ordona, to mógł to zrobić w naturalniejszy i mający więcej sensu sposób – staruszek mógłby chociażby przysnąć i zostać obudzony przez konduktora lub podróżnego, który kupił tę samą miejscówkę na dalszą podróż.

A: Ale wtedy Zawisza nie miałby okazji na poderwanie dziewczyny. To się nazywa „podryw na petardę”. Żartuję oczywiście, argument jak najbardziej trafny. Szczególnie, że Zawisza spędza w przedziale sporo czasu i zapewne wychodzi jako jeden z ostatnich.

K: Dokładnie, Ordon równie dobrze mógłby być już na peronie w momencie wybuchu petardy, więc cel fabularny jest osiągnięty kosztem nagięcia logiki. Jasne, mamy bum bum, niby jest jakaś akcja i mogłoby to jakoś grać, gdyby Ćwiek wsparł scenę spójnym, przekonywującym opisem. A tak – mankamenty takiego rozwiązania widać jak na dłoni.
Ale jeżeli szukamy w tym przykładzie jakiejś nauki, wypada zapytać: jak dobrze opisać panikę i jakiemu celowi fabularnemu może taki opis służyć?

A: Moim zdaniem panika, jak i każda scena akcji, bazuje na tych samych założeniach:

  1. Dzieje się dużo.
  2. Dzieje się szybko.

Narracja musi być dostosowana, a czytelnik nie może się zgubić w jej wywodach. Tak więcej najlepiej nie rozbijać jej na tysiąc osób, tylko poprowadzić jedną i to najlepiej z jej perspektywy opisać całe zdarzenie. To nie film, gdzie co chwilę mamy ujęcie z perspektywy innej osoby i dalej wszystko jest jasne. Książki rządzą się innymi prawami. Mając perspektywę jednej osoby dużo łatwiej obronić całą scenę. Ktoś może zacząć panikować, bo zobaczył krew, inny przypomniał sobie, że nie wyłączył żelazka w domu. Jeśli jednak chcemy iść w tak dużą perspektywę, to rzeczywiście wypada to porządnie uzasadnić.

K: Wydaje mi się, że panika musi być przede wszystkim uzasadniona. Zarówno przez samo wydarzenie, które ją wywołało, jak i z punktu widzenia fabuły: jako kulminacja opisywanych zdarzeń, punkt wrzenia rozgrywającego się konfliktu, może motywator dla dalszych działań postaci. Wykorzystywanie jej po to, by uzasadnić “ups, pomyliłem osoby” wydaje się dość rozrzutne. Jasne, można wziąć sobie do serca słowa Hitchcocka i zacząć historię od trzęsienia ziemi, ale nie można zapomnieć drugiej części tej rady “potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. A fabuła “Zawiszy Czarnego” nie do końca spełnia ten warunek – ale to już wątek na kolejną notkę.

 

Dodaj komentarz