Michał Ochnik – Zima

Pierwsza dyskusja na blogu dotyczyć będzie książki Michała Ochnika pod tytułem “Zima”, wydanej przez Genius Creations – młode wydawnictwo specjalizujące się w literaturze fantastycznej. To właśnie w tej konwencji utrzymana jest historia Victora Caillou – młodego teatrologa, który przyjeżdża do Vadeline w poszukiwaniu zaginionych sztuk Samuela Zimmermanna, słynnego dramaturga oraz z pragnieniem odbudowania lokalnego teatru.

Maria Zdybska (autorka publikująca w tym samym wydawnictwie) zapewnia nas, że będzie to „fascynująca opowieść o sztuce, marzeniach, strachu i ludzkiej obojętności”, natomiast autor potrafi „umiejętnie wplatać baśniowe wątki do ponurego obrazu rzeczywistości bezwzględnej dyktatury.”


zima-michal-ochnik
Spis treści: Świat | Postacie | Konflikt | Styl | Redakcja i korekta | Podsumowanie | Ocena

Uwaga: w poniższym tekście nie brakuje cytatów. Znajdzie się też pewnie jeden czy dwa spoilery.

KONSTRUKCJA ŚWIATA PRZEDSTAWIONEGO

K: Porozmawiajmy o “Zimie”. O świecie Zimy w szczególności. Co o nim wiemy?

A: Autor kreuje świat jako jedno, ogromne królestwo władane przez Białą Królową, przez większość część roku obsypane śniegiem (choć tradycyjnie – mamy zimniejszą północ, cieplejsze południe). Jego stolicą jest… No właśnie, po prostu „stolica”. Zbudowane pod ziemią miasto nie doczekało się nazwy własnej. To właśnie tam swoją siedzibę ma Biała Królowa i jej Biała Gwardia. Tam też mieści się Akademia, na której studiowali Victor Caillou i Samuel Zimmerman.

Nie jest to jednak miejsce akcji. Poza krótkim epizodem w Bordii, większość scen rozgrywa się w Vadeline – niewielkim mieście zawieszonym między północą i południem. W momencie rozpoczęcia akcji lato jest już za nami i nastała zima, co opisywane jest głównie jako biały puch na ulicach. Przytoczmy słowa samego autora:

Vadeline było typowym miasteczkiem zagubionym gdzieś w śniegach świata Zimy, gdzie wieści dochodziły z wielotygodniowym opóźnieniem, a życie toczyło się spokojnym, leniwym tempem. Mieszkańcy nie interesowali się polityką, zamieszki czy niepokoje były rzadkością. Ważniejsze było utrzymywanie lodowych wilków z dala od granic miasta, gromadzenie zapasów podczas intensywnego lata i plotki – sól nadająca choć trochę smaku monotonnemu życiu.

Brzmi sielankowo?

K: Mogłoby, gdybyśmy mieli z czym porównywać. Jeśli wierzyć deklaracjom autora, świat Zimy to świat terroru, w którym Vadeline jest jedną z ostatnich oaz spokoju i przyzwoitości. Poznajemy miasteczko oczami Victora, który ledwo się w nim pojawia już stawia (błędne) sądy o zainteresowaniach mieszkańców miasteczka. Przynajmniej jeden z nich – i to już w kolejnej scenie – jawi się jako osobnik dobrze zorientowany w polityce naszego mroźnego imperium.

A: Bezproblemowo przebiega również plan wyremontowania starego teatru. Zimmermann, niegdyś wystawiający w podupadłym już budynku swoje sztuki, był rebeliantem, którego oskarżono – i ostatecznie skazano – za działalność rewolucyjną. Szafot oraz opinia szaleńca niewiele jednak przeszkadzają nie tylko Caillou, ale i całej reszcie bohaterów, którzy chętnie przywołują w rozmowach starego dramaturga, często nazywając go zwyczajnie „geniuszem”. Jest to również ulubione słowo Victora:

– Piękne panie, zacni panowie – zaczął [Victor], kłaniając się głęboko. Zrobił efektowną pauzę, po czym kontynuował: – Samuel Zimmerman. Geniusz. Szaleniec. Rewolucjonista. Buntownik. Wisielec. Dramaturg. Przyjaciel. Wróg.

Mroczna przeszłość Zimmermanna nie przeszkadza burmistrzowi, który obiecuje, że sprawą przekazania Victorowi teatru zajmie się prędko, chociaż mężczyzna nie przypada mu do gustu. Victor nie krępuje się jednak pytać i prosić o przysługi. Na koniec sceny zastanawia się nawet, czy mógłby u mera przenocować…

Chęć współpracy wyraża także większość mieszkańców Vadeline – od właścicielki lokalnej karczmy, przez stolarza i inżynierów, aż po aktorów.

Nasuwa się pytanie, czy w czasach dyktatury samo wymawianie imienia skazanych za rewoltę, nie powinno być co najmniej podejrzane?

K: Powinno. Ale powiedzmy sobie szczerze, dyktatura Białej Królowej to taka tyrania bez zębów i przez to najsłabszy element świata przedstawionego. Nic w reakcjach postaci czy w odpowiedzi przedstawicieli reżimu na akcję głównego bohatera nie przemawia za tym, żeby Zima była faktycznie pod rządzami despotki. Choćby samo to, że Victor każdemu, kogo pierwszy raz na oczy widzi prawi o swoim zamiłowaniu do Zimmermana. Rozumiem, że kto pyta, nie błądzi, ale czy w tyranii nie powinno być ryzykownym wyrażanie nie tylko zainteresowania, ale umiłowania dla osobników uznanych za wrogów dyktatury? Gdzie ten zamordyzm, gdzie ten terror? Nie chodzi nawet o Victora , ale nikt w świecie przedstawionym nie czuje nawet małego dyskomfortu w obliczu pytań stawianych przez teatrologa. To podkopuje cały fundament powieści i opisanego świata a przy tym sprowadza dyktaturę Białej Królowej do absurdu. I nie pomaga motywowi “walki z tyranią poprzez sztukę”, który sam w sobie ma spory potencjał.

A: Z kolei dla mnie najsłabszym elementem świata przedstawionego są same sztuki Zimmermanna. Dowiadujemy się o nich już w pierwszym rozdziale, ich poszukiwania są siłą napędową całej książki, a na koniec… [uwaga, spojler] nie dowiadujemy się niczego nowego. Nie wiemy, jaka była ich treść. Nie znamy ani skrawka fabuły nie tylko tych zaginionych, ale i powszechnie znanych utworów (tutaj znowu pojawia się pytanie, czy dzieła rewolucjonisty nie powinny być zabronione). Treść tylko jednej z nich przywołuje bohater w jednym dosłownie akapicie w czwartym rozdziale:

Kto zabił Amandę P.?. Jest to opowieść o miłości, smutku, rozstaniu i sile ludzkich uczuć. Młoda Amanda zakochuje się w Brianie, zazdrosny o nią Tristan sprzymierza się ze złowrogim i szalonym Jackiem, który koniec końców okazuje się ojcem Amandy. Amanda ginie z rąk Jacka, Tristan zaś pogrąża się w żałobie, jednocześnie usiłując dociec, co spotkało jego ukochaną.

Jak to co ją spotkało? Chyba nie żyje… [płacz recenzenta]

Po takiej dawce informacji czuję się oszukana. Może jednak braki fabularne zastąpią nam ciekawie skonstruowane postacie?

POSTACIE

K: Należałoby zacząć od naszego głównego bohatera, panicza Victora, z którego perspektywy poznajemy historie. Victor, no cóż, sam siebie nazywa tchórzem, co nie przekłada się na jego działania. W większości z nich trudno się nawet dopatrzyć zdrowego instynktu samozachowawczego. Co prawda w fabule nie pojawia się wiele postaci reprezentujących reżim, ale wobec tych, które stają na drodzę teatrologa, nasz bohater prezentuję postawę raczej butną. To, że nie spotykają go za to żadne konsekwencje, tylko ośmiesza założenia świata przedstawionego.

A: To Mary Sue, która chodzi od postaci do postaci i wszystko mu się udaje, każdego jest w stanie przekonać (z jednym wyjątkiem, o którym porozmawiamy później). Niemal każda postać, która w jakiś sposób nie zgadzała się z bohaterem, zmienia zdanie.

Victor jest pyskaty, aż głupi. Nie boi się mówić, co myśli władzy (a przecież mamy dyktaturę).

– To panicz jest tym jedynym ocalałym z napadu na konwój z Vadeline? – zapytał formalnie i bez ogródek urzędnik, gdy tylko Victor podszedł.

Teatrolog skinął głową.

– Pójdzie panicz ze mną.

– Skąd przypuszczenie, że mam ochotę?

Poza tym Victor zawsze ma coś do powiedzenia i to na każdy temat. Przykładowo rozmawia z Beckettem na temat transportu złota do stolicy. Przez dwie strony toczy się rozmowa, która nie ma ma żadnego znaczenia dla fabuły.

K: To chyba największy problem w kreacji postaci – większość z nich istnieje po to, żeby porozmawiać chwilę z Victorem, przy czym mało która z konwersacji ma wpływ na historię. Jedyne pogawędki, które mają jakiś sens to te o Zimmermanie – choć to gigantyczne info dumpy.

A: I w przypadku samego Samuela mamy zawsze tell zamiast show, wszak Zimmerman nie pojawia się osobiście w żadnej scenie (oprócz tych, które opisują sny Victora). Pytanie czy w ogóle da się dobrze nakreślić postać, która już od dawna nie żyje, nie używając retrospekcji. Tak czy inaczej, opowiadanie o kimś przez pięćdziesiąt stron i to w samych dialogach z pewnością nie jest dobrym rozwiązaniem.

K: Sama idea, że fabułę kształtuję postać, która się nigdy nie pojawia jako bohater bieżących wydarzeń, nie jest zła – wręcz przeciwnie, może to być ciekawy zabieg i są autorzy, którzy potrafią go wykorzystać w praktyce. Z Zimmermanem problem jest taki, że monologi, które serwują nam na jego temat postacie – z Victorem włącznie – sprowadzają się do jednego: toż to istny geniusz był. A gdy Ochnik ma szansę nas o owym geniuszu przekonać – czyli pokazać nam jedną ze sztuk, wszak mamy rozdział poświęcony spektaklowi wystawionemu w odnowionym przez Caillou teatrze – dostajemy scenkę zza kulis oraz opis entuzjastycznej reakcji publiczności. To, że Zimmerman był wielkim artystą mamy niejako przyjąć na słowo.

A: Swoją drogą, bardzo nie podobała mi się ta scenka – nie wiadomo było kto co mówi i mieliśmy mieć klimat zamieszania, co opierało się na samych dialogach… Jestem na nie. Nie o samym Zimmermanie opowiada jednak nasza opowieść.

K: Nie, mamy jeszcze Rudą Gabrielle i lorda Reutenstraucha oraz małą armię postaci epizodycznych, w których niespecjalnie można się doszukiwać jakiejś głębi. Gabrielle, Czerwona Królowa, to chyba jedyna postać, która nie podporządkowuje się woli Victora, ale trudno mi się pozbyć wrażenia, że istnieje po to, aby autor mógł zaprezentować głównego bohatera w lepszym świetle. Gabrysia – przewodząca grupie rewolucjonistów-rozbójników napadających na żołnierskie konwoje – oczywiście wie, że Victor jest wrogiem “tyranii”. Teatrolog nic nie musi jej udowadniać, więc raz, dwa przechodzi do kwestionowania jej metod oraz odżegnywania się od faktu, że są po tej samej stronie barykady. Victor oczywiście jest wyjątkowy i w przeciwieństwie do innych rewolucjonistów chce przewrotu dokonać pokojowo.

A: Dodajmy, że Gabrielle jest również przedstawiona jako kobieta zaślepiona zemstą, która przez wzgląd na śmierć ukochanego nie potrafi podejmować racjonalnych decyzji. Tak więc nikt nie ma racji – tylko Victor.

K: Bardzo nie podoba mi się, że autor “Zimy” buduje postać Victora nie poprzez pokazanie działań bohatera, ale kosztem innych postaci lub poprzez porównania – Caillou nie jest jak inni poszukujący sztuk Zimmermana, inni młodzieńcy, inni rewolucjoniści. Niemal każda postać istnieje po to, by Victor mógł się w porównaniu z nią okazać lepszy – w przypadku Gabrielle mamy tu do czynienia z wyższością moralną – albo by móc się naszym “paniczem” pozachwycać. A jeśli mamy jakiś opór, to tylko po to, by nasz “panicz” mógł go z zaskakującą łatwością przełamać, nawet jeśli przychodzi mu dyskutować z pozbawionym uczuć arystokratą.

A: Tak, Lord Reutenstrauch, który miał potencjał na antagonistę w tej historii, ale ostatecznie staje się sojusznikiem Caillou. Stary lord został dotknięty przez Królową, przez co wszystkie jego emocje zamarzły na wieczność i jedynie uczucie do córki – Niny – jest dalej żywe. Chociaż nie podoba mu się przyjazd i plany Victora,  ostatecznie staje po jego stronie. Co do samej arystokracji – Victor przychodzi i bez ogródek mówi, co myśli, po czym wychodzi i stwierdza, że lord nie ma realnej władzy. Nie wiem, skąd ten pomysł, skoro Lord Reutenstrauch jest ważnym człowiekiem Królowej! I jest bogaty – co praktycznie daje mu władzę w każdym możliwym systemie.

KONFLIKT, MOTYWACJA

K:  Po tym fragmencie o realnej władzy widać, że autor nie ma specjalnie pojęcia o tym, jak władza działa i co władzę sankcjonuje. To samo można powiedzieć o konflikcie – antagonista, z którym ma walczyć nasz bohater, pojawia się w przedostatnim rozdziale. Jak ma nas ten pojedynek ruszać, jak o przeciwniku Victora nic nie wiemy? Ba, Sam Caillou to ledwo zapisana karta. Zastanawia mnie jego motywacja. Znamy cel – odnalezienie sztuk Samuela Zimmermana, w których podobno znajduje się opis sposobu na zabicie Białej Królowej (dźganie jej nożem najwyraźniej nie wystarczy). Ale czemu Victor teoretycznie naraża życie, by osiągnąć ten cel? Czemu dołączył do rebeliantów? Czy Biała Królowa zamordowała mu rodzinę, ukochaną, kota? Motywacja Rudej Gabrielle jest jasna – zemsta za śmierć ukochanego – ale dla Victora autor nie przewidział żadnego osobistego powodu. Nie mamy konfliktu, który mógłby wyeksponować jego motywacje, postawić w wątpliwość poglądy, metody, czy rezultaty podejmowanych działań.

A: Nie mamy motywacji i przez to nie mamy jakiegokolwiek rozwoju bohatera – Caillou jaki przyjechał do miasta, taki z niego wyjechał i nic w jego charakterze się nie zmieniło. Oczywiście podobnie jest z całą resztą postaci drugoplanowych.

KONSTRUKCJA POWIEŚCI, STYL, JĘZYK

K: I ze światem wokół nich. Zawsze wydawało mi się, że jedną z zasad dobrego storytellingu jest opisywanie wydarzeń, które mają wagę, które mają swoje konsekwencje. Że fabuła to coś więcej niż zbiór chronologicznie ułożonych scenek.

A: A w “Zimie” tak to właśnie wygląda: mamy trzynaście rozdziałów oraz prolog i epilog. Rozdziały ułożone w schludnym, chronologicznym porządku, za to pocięte dosyć przypadkowo – trudno mi sie dopatrzyć w tym, gdzie autor kończy jeden rozdział, a gdzie zaczyna kolejny jakiegoś sensownego pomysłu czy spójnej logiki.

K: Podobno dobry pisarz powinien unikać prologów. Moim zdaniem to świetne narzędzie, żeby nakręcić czytelnika, pokazać mu jakieś interesujące wydarzenie z przeszłości, które jest ważne dla historii (w tym przypadku – może jakąś scenę z udziałem Zimmermana?) lub jakiś przebłysk z przyszłości, coś na co czytelnik może czekać. Michał Ochnik postawił na przyszłość – autor opisuje spotkanie głównego bohatera z niejaką Panią Johansen, jakiś czas po wydarzeniach opisanych w rozdziałach.

 A: Znalazłam w prologu jedną dobrą rzecz – a mianowicie autor do opisów używa słuchu, a bohaterka niejako „słyszy” swój dom. To miłe zaskoczenie, ponieważ przez kolejne trzysta stron opisy bazują w 99% na wzroku.

[Pani Johansen] umiała poznać skrzypnięcie obluzowanej deski w podłodze, zgrzytnięcie klucza w zamku, srebrzysty odgłos zastawy stołowej układanej na stole. Czasami wydawało się jej, że to miejsce do niej przemawia – językiem szumu czajnika, dźwięku krzesła odsuwanego od stołu, tajemniczego chrobotu w północnej ścianie salonu, którego źródła nigdy nie zdołała dociec, tykania zegara czy nawet szelestu kartek starych książek i albumów.

K: Tak, ale to jedyny dobry element. Dla mnie prolog był zbędny – oprócz dobrego opisu mamy dialog, z którego wynika tylko tyle, że coś się stało i bohater coś bohaterce prologu obiecał – w obu przypadkach żadnych konkretów, żadnej informacji, która mogłaby poruszyć wyobraźnie czytelnika i stanowić podstawę do spekulacji, o czym będzie opowiadana historia. Epilog jest jeszcze bardziej rozczarowujący – stanowi kontynuacje prologu i ma nam chyba przekazać morał opowieści, a w praktyce podkreśla tylko, że żadne z wydarzeń opisanych w rozdziałach nie miało prawdziwych konsekwencji.

Ale jasne, można pisać o niczym, można pisać pięknie o niczym. Uznałabyś język Michała Ochnika za literacki?

A: Absolutnie nie. Sama powieść przypomina raczej rozbudowane na trzysta stron opowiadanie, w którym autor odhacza kolejne questy i gdyby wyrzucić niepotrzebne dialogi, zostałoby nam z pięćdziesiąt stron, i to jakościowo słabych. Już pierwszy rozdział rozczarowuje – bohater przyjeżdża do Vadeline, gdzie panuje zima, co opisane jest właściwie jako śnieg na wszelkich powierzchniach płaskich. Bohaterowi nie jest nawet zimno, a przecież mówimy o mrozach. Ponadto przydałyby się opisy bardziej kolorystyczne – w zimę kolory przygasają, wszystko pokrywa biały puch, ale co dalej?

Kilka chwil temu zaczął padać śnieg i zerwał się silny wiatr. Mężczyzna postawił kołnierz i przytrzymał rondo cylindra. Jego płaszcz załopotał, szalik na moment zakrył oczy. Victor stanął plecami do wiatru, odgarnął z twarzy skraj szalika i spojrzał na kilkunastoletniego chłopaka o wesołym, lekko złośliwym uśmiechu i zadartym nosie, który wyrastał z pokrytej piegami twarzy.

A kiedy autor próbuje opisać coś z dotykiem, to zaczyna za bardzo kombinować.

Problemem nie był mróz – przed nim bowiem, do pewnego stopnia, chronił płaszcz i szalik. Problemem nie był wiatr – burta sań dawała dostateczną ochronę przed wichurą. Wielkim kłopotem nie był także śnieg. Prawdziwą udręką była mordercza kombinacja przenikającego do szpiku kości zimna i niewygodnej pozycji, w której pasażerowie musieli tkwić długimi godzinami.

Chce się zapytać: to problemem było zimno czy nie?

K: No właśnie chyba nie, wszak autor – ustami głównego bohatera – opisuje nam intrygującą historię kreacji tego mroźnego świata. Cytując:

Niegdyś ten świat obracał się wokół innego Słońca, jednak za którymś razem zbytnio się do niego zbliżył i został przez nie przejęty. To dlatego mamy takie długie zimy.

Spodziewałabym się, że na ziemi wchłoniętej przez słońce nawet zimowe miesiące są raczej w, khem khem, ognistym klimacie.

A: Takich niezrozumiałych dialogów i scen jest całkiem sporo. Czasami w ogóle nie wiemy, co robią postacie. W drugiej scenie bohater przychodzi do właścicielki zajazdu i rozmawiają. Nie ma jednak nawet wzmianki o tym, czy idą, gawędzą przy herbacie i tak dalej. Chociaż kobieta jest opisana jako szczupła, wysoka, o jasnych włosach, to nie wiemy, jak jest ubrana – co przynajmniej nasunęłoby nam podejrzenia, gdzie się znajdują (futro czy podomka?). Później mamy jedną wzmiankę o pokoju kompletnie znikąd – nawet do niego nie wchodzą, a potem znowu wracamy do rozmowy.

– Kilka ostatnich dni spędziłem wciśnięty pomiędzy pakunki z żywnością, które patrol wiózł do garnizonu. W porównaniu z tym nawet najskromniejsze lokum będzie dla mnie niczym królewski apartament.

Pokój okazał się przytulnym pomieszczeniem wyposażonym w łóżko, stół, dwa krzesła, szafę i kufer. Okno było dobrze uszczelnione, mróz nie miał więc dostępu do środka.

– Do kolacji zostało jeszcze kilka godzin – powiedziała pani Cirque, podczas gdy jej syn, pucułowaty blondyn imieniem Ray, zajmował się przenoszeniem bagaży gościa. – Jeśli jest pan głodny, mogę coś ugotować…

K: Och, kochana Pani Cirque, której rola w historii ogranicza się do gotowania naszemu bohaterowi, prawie o niej zapomniałam :).

A: Dodam, że w jej przypadku obraz, jaki kreuje show, różni się od tego, co mówi nam tell. Czyli w prostych słowach to, co robi kobieta nie pokrywa się z tym, co opisuje narrator i właściwie nie wiemy dlaczego. Pani Cirque wygląda na miłą, uczynną kobietę, a tymczasem:

Sally Cirque okazała się szczupłą, wysoką kobietą o wystających kościach policzkowych i jasnych włosach upiętych w wysoki kok, której cała postać zdawała się emanować despotyzmem.

Nie rozumiem, skąd ten despotyzm. (później ten sam despotyzm autor przypisuje Rudej Gabrielli i jeszcze jednej kobiecej postaci, niejakiej pani Greene, swoją drogą).

Problemów z show vs tell jest jednak więcej. Za każdym razem musimy po prostu wierzyć narratorowi na słowo.

Eskortujący konwój żołnierze traktowali Victora jak jeden z towarów do przewiezienia.

To znaczy jak?

Choć pan Kyd ubiorem i sposobem bycia przypominał nieco zubożałego szlachcica, któremu ostatnimi czasy zaczęło powodzić się trochę lepiej, Victor bez trudu odgadł, czym w istocie para się ów jegomość.

Ale skąd to odkrycie?

Mamy bardzo dużo opisów o tym, jak dana rzecz lub postać NIE wygląda lub co Victor spodziewał się ujrzeć, a czego jednak nie zobaczył. To dosyć rzadko spotykane u innych autorów (przynajmniej nie w takiej ilości), więc podamy kilka przykładów, ku przestrodze:

O rezydencji lorda:

Znając gusta bogatych przedsiębiorców i arystokratów, dyrektor teatru oczekiwał ogromnego przepychu, ścian kapiących od gobelinów, podłóg wyścielonych eleganckimi dywanami, wymyślnych witraży w oknach… Tymczasem ozdoby korytarza i alkierza, do którego zaprowadził go Łazariew, ograniczały się do zaledwie kilku obrazów i wiekowego zegara z kukułką.

O samym lordzie:

Victor spodziewał się ujrzeć wysokiego przystojnego bruneta odzianego w czarny płaszcz z czerwoną podszewką. Tymczasem lord był mężczyzną średniego wzrostu, niewiele wyższym od Victora, o lekko pucułowatych policzkach i włosach tak jasnych, że mógł uchodzić za albinosa.

O bibliotece:

Biblioteka mieściła się w eleganckiej, choć niewielkiej kamienicy. Victor był przyjemnie zaskoczony, spodziewał się bowiem zakurzonej klitki z upchniętymi, gdzie się da, groszowymi powieściami sensacyjnymi i romansami. Przybytek literatury w Vadeline okazał się zaskakująco dobrze zaopatrzony – przybysz dostrzegł kilka białych kruków, które zawsze miał ochotę przeczytać, a których nie odnalazł nawet w przepastnych archiwach Akademii.

O Rudej Gabrielle:

Inaczej ją sobie wyobrażał – być może znów dała o sobie znać jego romantyczna natura, prawdziwy bowiem wizerunek Rudej Gabrielle tak dalece odbiegał od jego imaginacji, że w pierwszej chwili nie zrozumiał, kim jest stojąca przed nim niewysoka pucułowata kobieta w prostym myśliwskim stroju i burzą krwistoczerwonych włosów. Jednak szacunek, z jakim odnosili się do niej jej ludzie, nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości.

Drodzy autorzy, tak się NIE opisuje. Czytelnikowi nic to nie mówi, dalej nie wie, jak właściwie coś wygląda – postać czy krajobraz. Można czasami wstawić dygresję na zasadzie kontrastu, przykładowo syn był całkowicie inny od ojca pod jakimś względem, ale dalej – to jest dygresja, nie opis.

K: A propos wierzenia narratorowi na słowo – język “Zimy” jest problematyczny nie tylko na poziomie opisów, ale i pojedynczych określeń. Autor ma bardzo słabe wyczucie konotacji słów, których używa. I tak narrator nazywa Victora przybyszem w pierwszym rozdziale, gdzie jest to uzasadnione, wszak postać przybywa do miasteczka z zewnątrz, ale pomyślałby kto, że to miano dożywotnie, wszak funkcjonuje jako określenie naszego bohatera na długo po tym, jak już się urządził w Vadeline.

Zgodnie ze słowami głównego bohatera mieszkańcy Vadeline to tubylcy (mówimy o mieszkańcach tego samego królestwa, a nie o przedstawicielach prymitywnego plemienia na nieodkrytej ziemi, do której dotarł jakiś odkrywca) i do tego spolegliwi. Już sobie pomyślałam: ale fiu… flet z tego Victora, żeby ludzi popychajkami nazywać, ale autor wyprowadził mnie z błędu, wkładając to słowo w usta krytyka, jedynej postaci mniej pochlebnie wypowiadającej się na temat Zimmermana.

Zimmerman mógł być sobie najbardziej spolegliwym człowiekiem na całej Zimie, co nie zmienia faktu, że był grafomanem.

Tylko dalej, starodawne znaczenie słowa “spolegliwy” to “godny zaufania, ktoś na kim można polegać”. O ile znaczenie to obroniłoby się jeszcze w opisie mieszkańców, o tyle nie za bardzo gra jako określenie rzucone w przestrzeń przez kogoś nie znającego Samuela Zimmermana i nie mogącego oceniać na ile dramaturg był godny zaufania (o wiele lepiej grałoby słowo “najmilszy”).

Mamy też wilki, które są “dziećmi Białej Królowej”, ale najwyraźniej nie przeszkadza to mieszkańcom Zimy na nie polować.

Największy jednak problem nasuwa mi słowo “panicz”. Używane chętnie, zupełnie poważnie i przez wszystkich. Jeszcze rozumiem panią Cirque, czy innych prostych mieszkańców miasteczka, ale Lord Reutenstrauch nazywający “paniczem” człowieka, który nie jest nawet szlacheckiego pochodzenia (a nawet gdyby był, to w odniesieniu do osoby w jego wieku – Victor ma 24 lata – byłoby to określenie raczej ironiczne)? Coś mi się widzi, że nawet Biała Królowa by się tak do naszego bohatera zwracała..

A: Z kolei na plus zaliczyłabym, że autor próbuje budować jakąś siatkę znaczeń, powiedzonek, sentencji właściwych dla świata przedstawionego. Choćby “Na zimę” używane jako odpowiednik “na boga”, czy:

– Igor zdaje się mrozić do niej cholewki – oznajmił chłodno Patrick. – Dziw, że go nie pogoniła. Mało tego, chodzą razem na spacery.

Na tak szczerej twarzy łgarstwo widać wyraźnie jak mroźne malunki na szkle.

Cóż, zabrała ich Zima.

Takie wstawki sporo mówią o świecie przedstawionym mimochodem i jednocześnie budują klimat opowieści.

REDAKCJA, KOREKTA

A: Przy tak licznych wadach pojawia się pytanie, czy leci z nami redaktor. Pomijając problemy bardziej zaawansowane jak rozwój bohatera, dlaczego nikt nie poprosił autora o dopracowanie stylistyczne czy koncepcyjne. Postacie są niedopracowane, a opisy nic nie mówią. Powróćmy nawet do cytowanej wcześniej biblioteki:

Biblioteka mieściła się w eleganckiej, choć niewielkiej kamienicy.

Elegancka, choć niewielka – nie widzę sprzeczności. Elegancka – to nic nie mówi. Może zbudowana z jasnego, wypolerowanego kamienia?

K: Niedookreślenie to jedno, ale przecież mamy akapity, które same sobie przeczą!

Dwudziestokilkuletni mężczyzna, który właśnie przekroczył próg jego biura, nosił się na modłę północnych dżentelmenów. Cylinder, długi czarny płaszcz, szaro-czarny szalik i nieodłączna laska eleganta, w której niechybnie kryła się pretensjonalna szpada. Wbrew modzie miał gładko wygoloną twarz, prosty, pozbawiony ozdób płaszcz i niesforne kędzierzawe włosy.

Już wiemy, że bohater nosi płaszcz, lecz omawiany jest on w dwóch kontekstach: najpierw jako zgodny z modą, następnie jako wbrew modzie.

Nic nie zostaje też pozostawione ocenie czytelnika.

Teatrolog wielokrotnie zmuszony był do noszenia odzienia będącego nieprzepuszczalną skorupą, przez co już po kilku chwilach pływał we własnym pocie, co nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy.

A: Korekta również przysnęła. Parę byków:

Odetchnął tylko i wzruszył tylko ramionami.

Chłopiec przecząco pokręcił głową.

Wydaje mi się, że tak podstawowe błędy da się wyłapać przy drugim czytaniu. Myślę, że gdy autor zaczynał pisać, brakowało mu całościowej wizji, której nie tylko nie dopracował, ale na dodatek nikt mu tego nie wytknął. Redakcja to nie tylko wstawianie przecinków. Tekst ma być płynny, a jeśli autor z płynności rezygnuje, to musi mieć ku temu powód i argumenty. Tutaj wszystko jest przypadkowe.

PODSUMOWANIE

K:  Wątek walki z dyktaturą poprzez sztukę jest nieprzekonywujący, bo opisana tyrania tyranią nie jest. Postać głównego bohatera jest nieciekawa, bo jest budowana na zasadzie oświadczeń narratora oraz  pozostałych postaci na temat wyjątkowości  Victora w porównaniu z innymi młodzieńcami/rebeliantami/osobami poszukujących dzieł Samuela. Główny bohater jest w gruncie rzeczy bardzo pasywny, nic co robi nie ma prawdziwych konsekwencji czy znaczenia, a sztuki Zimmermana są mu dosłownie “wręczone”, wraz z kolejnym niezasłużonym komplementem.

Nie był panicz pierwszy. Wcześniej przybyły dwie  osoby, które jakimś sposobem dowiedziały się o istnieniu tych manuskryptów i zapragnęły je odnaleźć. (…) Nie było w nich zrozumienia dla Samuela ani jego sztuk.Panicz natomiast… panicz był inny. Obserwowałam cię, Victorze Caillou, odkąd tylko przybyłeś do Vadeline. Odwiedzałeś rodziny dawnych aktorów, zaprzyjaźniłeś się z madame Greene, przywróciłeś blask teatrowi, który przed twym przybyciem zmierzał ku obróceniu się w ruinę. Każda z tych rzeczy coraz bardziej utwierdzała mnie w przekonaniu, że to właśnie panicz jest przepowiedzianym przez Samuela przybyszem. Tak jakby jego geniusz przekroczył czas i przestrzeń i odnalazł Victora Caillou, po czym namaścił go na swojego spadkobiercę.

A: Czuję się oszukana. Nie tylko dostałam mniej, niż mi obiecano, ale wręcz wciśniętą mi książkę, która pod żadnym względem nie przypomina powieści. Fabularnie biegamy od questu do questu, jakbyśmy odhaczali punkty na liście. Nie ma tutaj żadnych wątków pobocznych. Śledzimy losy tylko jednej i to na dodatek źle skonstruowanej postaci. A najgorszą wadą jest brak opisu którejkolwiek ze sztuk. Nawet w momencie, gdy ją wystawiają, autor olewa całkowicie jej treść.

Postacie są niczym wyjęte z generatora – mają po dwie cechy i nic więcej. Na dodatek autor przedstawia nam je mówiąc, a nie pokazując. Rozwoju głównej postaci nie ma – Victor jak przyszedł do miasta, tak odszedł.

Stylem ta książka również się nie broni. Jest przegadana i wiele razy zatrzymujemy się, by przeczytać raz jeszcze, o co chodziło czy też na poszczególnych słowach, myśląc „że co”?

K: I na taką reakcję niestety zasługuje “Zima” jako całość.

RECENZENT PŁAKAŁ:

A: z rozpaczy. 2/10.

1 punkt za Zimę, która jako świat ma potencjał, chociaż w ogóle nie jest on wykorzystany.

Drugi punkt za pomysł teatrologa i sztuk – to coś, czego nie widzimy na co dzień w książkach, w tym fantastycznych. To jest pomysł, na którym można byłoby oprzeć ciekawy tekst, ale niestety Victor jest przerysowany, a sztuki istnieją jedynie z nazwy.

K: z rozpaczy. 1/10

1 punkt za budowanie świata przedstawionego za pomocą powiedzonek. To jest storytelling na wyższym poziomie, szkoda tylko, że autorowi zabrakło dobrych podstaw.

4 uwagi do wpisu “Michał Ochnik – Zima

  1. Pamiętam gościa z grupy literackiej na fejsie, którą sam założył, a potem cichaczem opuścił, chyba w okolicach momentu, w których wydawał tę książkę. Zabawnie teraz czytać bardzo negatywną recenzję tejże, muszę przyznać. 😛

    Polubienie

Dodaj komentarz